wtorek, 31 stycznia 2017

Chuckie Egg

Jeżeli czytacie tego bloga (mrugnięcie okiem do wszystkich, ale przede wszystkim do siebie) to wiecie zapewne, że moją pierwszą grą na PC był Nicky Boom. Ale jeszcze nigdy nie wspomniałem, którą grą komputerową była ta PIERWSZA w ogóle!

Wspomnienia o niej są dosyć mgliste. Kiedy byłem młodym chłopcem i nie chodziłem jeszcze do szkoły, dużo czasu spędzałem w Janowie Lubelskim u rodziny (babci, dziadka, cioci, wujka, brata i siostry) Każdego lata do swoich dziadków przyjeżdżało z Warszawy dwóch braci bliźniaków, którzy kumplowali się z moim starszym bratem. Mój brat był wówczas dla mnie ogromnie ważną osobą, między innymi uczył mnie słuchać dobrej muzyki \m/, czytał książki o Indianach i puszczał ze mną kapsle z saletrą.

Tych dwóch braci, pamiętam nawet jak się nazywali, mieli przepotężne długie baty. Do pasa! Bardzo mi się to podobało i zawsze szukałem sytuacji do przebywania z nimi. Ale żeby nie przedłużać, przejdźmy do sedna!

Acha. Do sedna to za chwilę, bo muszę coś wytłumaczyć. Swoją poważną przygodę z graniem w gry wideo, rozpocząłem od Pegasusa. Później miałem komputer… Niestety ominęło mnie granie na innym sprzęcie, katarynkach, komodorach, amigach i żałuję, że nie mam z nimi prawie żadnych wspomnień. Pisze prawie, bo któregoś razu w wakacje, dwaj warszawscy bracia ustawili w salonie u brata w domu swój sprzęt. Białą klawiaturę i magnetofon na kasety, na których były gry… Do tej pory nie wiem co to była za maszyna. (Być może klawiatura nie była biała??!?)




Odpalili grę! Nazywała się Chuckie Egg (rok wydania 1983). Później przez wiele lat śniłem o niej i marzyłem by być graczem… (hahahahaha) Dali mi w nią zagrać na dżojstiku! Nie pamiętałem ile plansz przeszli, ale noobom ;) jakoś za dobrze nie szło. Kiedy piszę te słowa, jestem już po zagraniu w wersję online tej gry. Wydaje się, że doszli tylko do 4 poziomu ;>



Wracając do nieznajomości sprzętu, na którym graliśmy. W grze kura była żółta, jajka i klatka też… ale nawet te szczegóły i pomocne skriny z neta nic dokładnie mi nie mówią. Pamięć zawodzi! Szkoda!


I jeszcze jedna sprawa. Szukałem na fejsie tych dwóch braci. Znalazłem jednego. Rozpoznałem go natychmiast po dlugich batach : ) Ale nie napiszę do niego żeby się zapytać co to za sprzęt miał :D Wstydzę się.. ;>  Spytam się któregoś razu o to mojego brata i wówczas Was poinformuję.


czwartek, 12 stycznia 2017

Tajne Akta: Tunguska





Około roku 2006 mało grałem w przygodówki, musiały mnie pochłaniać jakieś inne gatunki. W pewnym momencie odczułem, że na rynku pojawia się mało gier przygodowych.  Chyba, że nie śledziłem dokładnie nowości… ale chyba się jednak nie mylę.

Pamiętam dokładnie, że przed Tunguską przeszedłem 4 cześć Broken Sword. Musiałem opowiadać o tym wydarzeniu dużo, bo moja przyszła małżonka zapragnęła pograć w grę przygodową. 

Siadłem zatem do kompa i zacząłem przeglądać oferty gier. Kiedy zobaczyłem skrin z Tunguski oniemiałem. Ależ ta gra ładnie wyglądała…  "Chyba nie odpalimy jej na kompach" - pomyślałem. Ale pomimo tego, skorzystałem ze sklepu peb.pl – jak to mawialiśmy z Bartem i zakupiłem grę ;>  





Tajne Akta: Tunguska, stworzona przez skurczybyków z Fusionsphere Systems w 2006 roku. Mówię tak o nich, bo udało im się zrobić prawdziwy diamencik, o którym trudno zapomnieć. A w sumie zapominać się nie chce.   

Ta gra jest przepiękna i ani troszkę beznadziejna. Pierwszy raz w grach przygodowych, w trudniejszych sytuacjach nie trzeba klikać „wszystko na wszystkim”, żeby ruszyć dalej z fabułą. Biorąc dany przedmiot przejeżdżamy nim w inwentarzu po innych lub po lokacji i jeżeli coś się da z nim zrobić, to wyświetla się ikonka. Taki prosty trick, a jaka oszczędność czasu i nerwów! (i wysłuchiwania durnych komentarzy)

Bardzo szybko zaprzyjaźniamy się z główną bohaterką gry Niną Kalenkow, której pomaga jej nowy znajomy… również grywalna postać - Max Gruber. Nie nooo… Ta gra wygląda przepięknie! Tła, animacje, intryga… Ach! Wspaniaaałości! Odwiedzimy Niemcy, Rosję, Kubę… Irlandię (Mmm… Broken Sword i Irlandia, pub, muzyczka i koza ;>) Himalaje i Arktykę. 




Grę zawiozłem do swojej dziewczynki i powiedziałem mniej więcej, co się robi w grach przygodowych. A po powrocie do domu grałem w nią sam… Bardzo szybko ją przeszedłem i jestem nią oczarowany do dzisiaj. A gra, pomimo moich wątpliwości śmigała odpowiednio.

Moja dziewczynka grała wspólnie, uważajcie teraz, ze swoją mamą i siostrą. Bardzo im się podobała ta gra. Po Tungusce zaproponowałem im jeszcze Broken Sworda 2. Przeszły! :D

Ten pierwszy skrin… Nina obok jednorodzinnego domku. Słońce odbijające się w lakierze motoru i żółta budka telefoniczna.  



Tę grę każdy miłośnik przygodówek powinien znać i... jestem pewny, że znają ją wszyscy. Prawda, że ta gra była rewelacją? 


środa, 11 stycznia 2017

Tak! Jestem graczem komputerowym 2.0

Dzisiaj nie będzie o konkretnej grze, a raczej wspominkowo, o graniu w ogóle. Bo przecież mogę coś takiego tutaj umieścić, wszak to blog, a na nich można wypisywać co się chce. Trzon tej notatki stanowi mój wpis z fbl.pl z dnia 25.10.2011 roku.

Tak! Jestem graczem komputerowym! Pamiętam, że zacząłem grać jeszcze... tak, to było bardzo dawno temu. Najpierw były pewnie karty, potem gry planszowe, następnie Pegasus, a na końcu zacząłem łoić na kompie! Nie pamiętam w jaką grę grałem na samym początku! Niestety! [To była platformówka, chodziło się skrzatem i zbierało się złote okręgi. A w gry planszowe gram do tej pory - przypis z dn. 02.10.11) (Tą grą była prawdopodobnie Nicky Boom. - przypis z dn. 11.01.17 )]

Mogę śmiało powiedzieć, że granie w różności towarzysz mi od maleńkości i obecne jest teraz, kiedy jestem już "poważanym człowiekiem", wychowującym innych ludzi – dziecko osobiste i dzieci państwowe ;) Jak niektórzy z Was wiedzą, jestem wychowawcą w placówce, na które kiedyś mówiono „Dom Dziecka”. (W tych placówkach do opiekunów/wychowawców zwraca się - ciociu/wujku... )  

Napiszę Wam o tym, co usłyszałem dawno temu od pewnego młodego człowieka. A powiedział mi tak: (mniej więcej) – „Granie na kompie, to całe moje życie i jedynie ono sprawia mi przyjemność”  - tak mi powiedział. 

Mój wychowanek doskonale wiedział, że ja, StaryCzłowiek gram na kompie i że również sprawia mi to ogromną przyjemność. Tylko, że... staliśmy po dwóch stronach biurka. Ten młody człowiek, niestety znalazł się w takim położeniu, że mógł liczyć praktycznie tylko na własne siły (i wszystko to, co oferuje pobyt w placówce). Nie miał oparcia w najbliższy osobach, bo niestety one, już dawno temu przestały się nim interesować.

Po jednej z luźniejszych rozmów, doszliśmy do wniosku, że młodzieniec musi „wykazać się wielką determinacją i cierpliwością, żeby móc w przyszłości na spokojnie łoić w swoje ulubione gry” (To są jego słowa). Plan był prosty: skończyć Szkołę Podstawową, potem zaliczyć kolejne szczeble edukacji, żeby na samym końcu uzyskać zawód i "odpowiednią pracę". A potem, za zarobione pieniądze kupić sobie dobrego kompa i masę gierek. Kto wie, może kiedyś spotkamy się gdzieś w sieci na jakimś serwerze w ciekawej grze...  i skopię mu dupę nawet nie wiedząc, że to on.  ;)

I tym optymistycznym akcentem mój wpis się wówczas kończył. Mój wychowanek skończył Szkołę Podstawową i poszedł do Liceum Ogólnokształcącego. Za dobre wyniki dostał od mojego dyrektora laptopa, który miał mu pomóc w edukacji. Oczywiście grał na nim i w gry, które mu przynosiłem (Morrowind). Ukończył LO, ale nie podszedł do matury. Po opuszczeniu „Domu Dziecka” kontynuował zaocznie naukę w jakiejś szkole policealnej i podjął pracę. Po jakimś czasie wziął ślub z wieloletnią koleżanką i urodziło im się dziecko. Obecnie pracuje, ale musiał sprzedać laptopa. Czyli na tę chwilę nie pogramy... Do tej pory utrzymujemy kontakt. Pisał do mnie dwa dni temu. 




wtorek, 10 stycznia 2017

F-22 Lightning 2



Wydaje się mi się, po tych wszystkich latach, że gra F-22 Lightning 2, była na słynnej płycie, na której nagrany był pierwszy Broken Sword oraz Daggerfall. I być może się mylę, ale tak podpowiada mi serce… ;>

Jak wiecie, za młodu interesowałem się lotnictwem i lubiłem grać w symulatory wojskowych maszyn. Lockheed F-22 Raptor, w czasie kiedy zasiadałem za jego sterami na kompie, był bardzo fantastyczną maszyną. Do służby w siłach powietrznych USA samoloty weszły w 2005 roku. Jak mówi wikipedia: „Pierwszy wyprodukowany egzemplarz został dostarczony do Bazy Sił Powietrznych w Nellis w stanie Nevada 14 stycznia 2003” Ostatnio byłem w tej Bazie… w Falloucie Nowym Vegas. 



F-22 Lightning 2 został stworzony w 1996 roku przez Novalogic Inc.. I od razu wiadomo, że żaden to porządny symulator, a raczej piękna strzelanina. Ale tak mogę napisać teraz, po latach, wcześniej to był symulator, do cholery! Sterowanie samolotem jest proste, można go opanować dosyć szybko. Lądowanie też nie sprawia większych problemów. No chyba… że tylko ja nie miałem z tym większych problemów ;) (Jakiś miesiąc temu ściągnąłem demo F-22 Lightning 3, gra bardzo podobna… lądowanie zaliczyłem na 5. W tej grze można zrzucić bombę atomową. Brawo!)



Misji w F-22 Lightning 2 było dosyć dużo. Lataliśmy w różnych rejonach kuli ziemskiej, po niebie Angoli, Iranu, Jordanii, Kolumbii oraz Rosji, na Syberii. Bardzo fajnym motywem było to, że misje odbywały się o wszystkich porach dnia. Świat spowity w pomarańczowym kolorze zachodzącego Słońca, czy różowiutki świt, robiły odpowiednie wrażenie.





Różne rejony świata oznaczały również odmienne samoloty, z którymi przyszło nam wojować. Po pewnym czasie znudziło mi się eliminowanie wrogów rakietami z daleka, zanim ich jeszcze zobaczyłem… Bardziej ekscytującym wyzwaniem było zestrzelenie ich z działka! O tak! 

Dosyć często przełączałem kamerę na widok na samolot. Te „fotorealistyczne” krajobrazy oszałamiały mnie. Ale takie wrażenie miało się tylko podczas lotu na dużej wysokości. Na małej.. piksele były poczwórnej wielkości samolotu. (???!?) Niesamowitym wrażeniem było znalezienie się ponad chmurami. Tam był już kosmos ludzie! Kamerę można było ustawić na swojego skrzydłowego, wrogie samoloty, konstrukcje i oddziały naziemne oraz na wystrzeliwane przez nas rakiety, a także płynnie rozglądać się po całym kokpicie.



Muzyka w grze była jakby wyjęta z filmów sensacyjnych, ale podczas misji wyłączyłem ją. Gra mi szybciej działała (taki trick) i lubiłem słuchać miłego mruczenia dopalaczy.   

Ostatni misja… trzeba było obronić samolot pana prezydenta USA. A przynajmniej tak mi się wydaje. Tutaj trzeba było precyzyjnie rozplanować akcję i… chyba trzeba było ze trzy razy lądować na lotnisku, żeby uzupełnić amunicję. 

Ha! No i teraz to co najciekawsze. W tę grę graliśmy z Bartem wspólnie. Trzeba było tylko przenieść kompa i podłączyć się przez kabelek. Misje dosyć długo się wczytywały, ale zabawa była soczysta! Strzelaliśmy do siebie, aż miło. 

To była dobra gra. Z przyjemnością pograłbym sobie w nią jeszcze przez chwilę :)





poniedziałek, 9 stycznia 2017

The Elder Scrolls IV: Oblivion



No! Niesławny Oblivion! A to za sprawą płatnego dodatku – narzutki na konia oraz tego, że wraz z naszym awansem na wyższy poziom, awansowali również nasi wrogowie, co się fachowo nazywa, jak przypomniał mi Bart: „świat skalował się do poziomu gracza” Doprowadzało to do tego, że po pewnym czasie, kiedy mieliśmy wysoki poziom, to byle obdarty bandyta, szeregowe ścierwo… chodziło w dobrej, szklanej zbroi i używało potężnego oręża.*

I było też tak, że kiedy zaczynaliśmy grę, to niekoniecznie chcieliśmy podążać wątkiem głównym. A, że świat Obliviona jak wiecie jest otwarty, to się biegało oglądając wspaniałe krajobrazy i robiąc przeróżne zadania. A kiedy przyszedł czas na pociągnięcie wątku głównego, to z Otchłani wychodziły do nas prawdziwe skurczybyki, z którymi walczyć było okropnie trudno. Ale nic to! Przecież my ciotami nie jesteśmy i przecież mamy wspaniałą opcję load. A przecież wiadomo, że prawdziwy bohater nie może mieć kiepskich zadań w trakcie ratowania świata. 







The Elder Scrolls IV: Oblivion, erpeg stworzony przez Bethesdę w 2006 roku. Jeszcze przez jej wydaniem ludzie oszaleli na jej punkcie. Wspaniały wygląd świata oczarował chyba wszystkich graczy. Było kilka takich skinów, które opanowały Internet i nie dawały spokoju. No można się było przy nich… ;) długo nad nimi dyskutować i fantazjować jak będzie wyglądała sama gra.

Ja myślałem jak Yennefer „O jejku, jej… Jejku, jejku, jej. Od tak dawana…” żadne zdjęcia z gry nie zrobiły na mnie tak ogromnego wrażenia. Aż nie będę ich oglądać, bo i tak gra mi nie pójdzie. Pogram lepiej w Morrowinda” :D O tak myślałem, poważnie! 

Gry Barta - Oblivion i Ojciec Chrzestny. Lem jest mój.

Mi nie pójdzie, ale Bartowi tak. Dzisiaj zadałem mu pytanie: „Obliviona kupiłeś chwilę po premierze?” Odpowiedział mi: „A gdzie tam. Długo po premierze. Sprawdziłem. Niecały rok po premierze. Premiera była 7 lipca 2006. A ja go kupiłem 24 czerwca 2007” No i widzicie! Jak tu nie lubić Barta??!? Wiedział kiedy kupił grę hahahahaha! Czyli to było na rok, kiedy przestaliśmy ze sobą grać już na stałe : ( Ale jak komuś teraz łezka poleciała, to nie róbcie tego! Nadal jesteśmy młodzi, pełni energii i jeszcze zamieszamy w świecie gier komputerowych! ;> ;> ;> Ale o Oblivionie miało być. 






Napisałem na swoim photoblogu 14.09.2012 tak o:
Oblivion!!!! Również wielokrotnie zaczynany i... na różne sposoby. Raz granie wątkiem głównym z pominięciem pobocznych questów, a raz właśnie pominięcie głównego wątku i radość z wolności  "po wyjściu z lochów". Pamiętam, że wspólne nasze granie nie doprowadziło nas do końca gry.
Po kilku latach z pewnymi obawami zainstalowałam ją u siebie na kompie... jak zacząć... żeby było dobrze, żeby nie zaczynać gry kilka razy. Udało się rozpocząć za pierwszym razem i wątek główny został zrobiony i... wszystkie gildie należały do mnie. Później ukończyłem oficjalne dodatki.

O tak! Zaczynaliśmy grę kilka razy, żeby wybrać najlepszą dla nas postać. To samo robiliśmy w czasie grania w Morrowinda. To chyba taka klątwa Pradawnych Zwojów. Jestem ciekawy, czy to samo byłoby przy okazji wspólnego grania w Skyrima… Ano nie byłoby jak wszyscy wiemy. Twórcy gry zadbali, żeby Bart i Stary Wujek mogli spokojnie zacząć ;> Spóźnili się!  

Słuchajcie tego! Jeżeli chcecie powiedzieć komuś, kto nie zna się na grach komputerowych, czym był Oblivion w tamtych czasach, to możecie posłużyć się moim cytatem: „Ta gra była jak chód Madonny w teledysku Hung Up Acha… Kliknijcie w LINK! 

O tej grze na nie da się pisać na spokojnie. To arcydzieło. (Nie! Nie przeszkadzało mi to skalowanie! Ja byłem najpotężniejszy w tej grze!!!) Prowincję Cyrodiil również poznałem jak własną kieszeń. I znowu starałem się wszędzie wejść i zdobyć wszystko, co było do zdobycia. Zachłannie, kucając i stając na palcach poznawałem tę grę… Dołączyłem do wszystkich, a wszyscy (chyba) dołączyli do mnie. Byłem Mistrzem przeróżnych Gildii i Stowarzyszeń. Aż się zasapałem jak to piszę… I oczywiście zdaję sobie sprawę, że tych rzeczy mogłem narobić jeszcze więcej. Kompletowałem piękne przedmioty, które dawały mi przykładowo taki efekt jak wysoki poziom odbicia obrażeń. Mogłem stać w miejscu, a wróg, który mnie lał sam ginął od swoich obrażeń… Magia! :D 
    
Można było wykonywać tysiące zadań (ja zrobiłem ich 194 :D ) i śmigać wątek główny. A tu jest podobna sprawa jak przy Wiedźminie – czytance. Niektórym osobom, dwa tomy opowiadań wydają się lepsze od reszty wiedźmińskiego cyklu (5 książek ;) ) Myślę, że głównym bohaterem Obliviona jest świat, a wątek główny jakby tylko nadany z przymusu. Ale to nie zmienia faktu, że gra jest wspaniała!  

Moja postać była Cesarskim Zwiadowcą z poziomem 40. Ubiłem 770 ludzi, a przeróżnych stworzeń 1510.





Przypominam sobie, że jednego zadania nie mogłem wykonać. Wrogowie zapadli się dosłownie pod ziemię i nie mogłem ich ubić. I to chyba jedyny błąd gry, który napotkałem osobiście.

Nagrałem film z moich osiągnięć. Polecam go szczerze tym, którzy lubią przeglądać statystki i przeróżne inne rzeczy. (W czasie nagrywania filmu piłem wódkę -  Stock cytrynowy z coca colą.)
Jakoś gry jest kiepska, bo nagrywałem na zintegrowanej karcie graficznej. Na mojej potężnej NVIDIA GeForce 8800 GTS 512 MB zaczęły wyskakiwać artefakty. 




No i muszę kończyć wpis, a nic nie napisałem. Przecież jak zamknę oczy to widzę ten świat. Zostawiłem tam cząstkę siebie lub raczej… cała gra jest w mojej głowie! O iluż jeszcze emocjach można napisać... Acha! Polecam grę! :D  

* - Po napisaniu tego wpisu, zobaczyłem, że na necie, w różnych miejscach wspomina się o bandytach w szklanych zbrojach :D 




niedziela, 8 stycznia 2017

The Elder Scrolls III: Morrowind




O tej grze można napisać książkę, a ja muszę ograniczyć się do skromnej notatki. The Elder Scrolls III: Morrowind został stworzony przez Bethesdę w roku 2002. Kiedy pierwszy raz go zobaczyłem u Barta, jakby mnie ktoś porządnie kopnął w głowę. Czy to jest gra? - pomyślałem? Jaka ona piękna! Po kilkunastu minutach gry, mój zachwyt tym tytułem rósł i nie opuszcza mnie do dzisiaj. Byłem oczarowany, a jednocześnie przestraszony, że gra oferuje tak wiele możliwości. Znałem Daggerfall i jego wielką mapę, ale w niej miasta i przeróżne lokacje wyglądały mniej więcej tak samo. Co innego było w Morrowindzie! To był wielki i różnorodny świat. Podziwialiśmy z Bartem widoki tak samo jak ostatnio robiłem to w Wiedźminie 2 i 3…










   
Bart grę skombinował od swoich braci. Zaczynaliśmy rozgrywkę kilka razy, bo nie mogliśmy się zdecydować kim chcemy zagrać. Wybieraliśmy przeróżne klasy postaci i testowaliśmy je przez pierwsze kilkanaście minut gry. Później, po kilku latach, to samo czeka nas w Oblivionie. 


Do dzisiaj legendarną historią jest jak trenowaliśmy naszego bohatera… Najpierw przez bardzo długi czas skakaliśmy w miejscu, rozwijając u niego akrobatykę, a potem ciskaliśmy fireballami w ścianę domu. Kiedy te umiejętności nam się rozwinęły i awansowaliśmy… szliśmy spać, by po krótkim śnie kontynuować trening. No padaka, ale tak było :D  To miejsce nazywało się Plantacja Dren. Możecie je oglądać na tym zdjęciu:





I jakoś nam nie szło w tę grę. Nie umiem powiedzieć o co chodziło…







A po jakimś czasie, kiedy mój komputer stał się na tyle mocny, żeby pociągnąć Morrowinda, (pewnie było tak, że Bart oddał mi swojego kompa, a kupił sobie nowszego – bo to u nas standardowe zachowanie i praktykujemy go od lat!) zacząłem grać w niego samotnie. I zakochałem się w tej grze. Postać wybrałem od razu, rasa Cesarski, klasa Zwiadowca i przemierzałem świat gry – Tamriel z wielkim zainteresowaniem. Nie odmawiałem nikomu, nie wydziwiałem biorąc każde zadanie. Odwiedzałem wszystkie napotkane domki, a w nich każde pomieszczenie. Przeglądałem książki, rozmawiałem z npc, wszędzie wlazłem… Do tej pory dosyć dobrze pamiętam co gdzie jest i kto gdzie stoi ;> Zamykam oczy i przemierzam świat gry. Starałem się dołączyć do każdej gildii i piąć się w nich bardzo wysoko. W niektórych doszedłem na sam szczyt.

Pomimo tego, że grę mam od wielu lat na dysku, to któregoś razu ściągnąłem poradnik do tej gry i okazało się… że chyba nie zrobiłem połowy zdań. A ukończyłem ich przepotężnie dużo. Widocznie jest ich niezliczona ilość. 

Do Morrowinda ukazały się dwa dodatki – Trójca i Przepowiednia, które tak samo jak podstawkę chciałem przejść bardzo skrupulatnie i wycisnąć z nich ostatnie soki.  

Ech… Ostatnio, 5 lat temu, kiedy wychodził Skyrim, podniecano się muzyką w grze. Grającym w Morrowinda była ona znana od lat. Przy takiej muzyce, nawet wszędobylskie, znienawidzone przeze mnie  Skrzekacze pięknie padały. Ech… te zwierzęta były nieporozumieniem.

W grze spędziłem 808 dni, a mój dziennik zapisałem na 756 stronach. Nie wiem czy to dużo, w porównaniu z prawdziwymi fanatykami gry, ale dla mnie „znaczy wiele




Obecnie gram na wersji gry, która ukazała się w magazynie komputerowym Click.




I chciałbym napisać jeszcze wiele o tym wspaniałym erpegu. Ale jest tego tyle, że wymagałoby to większej ilości czasu, miejsca i pracy korektora. Być może kiedy z Bartem wydamy książkę z naszych wspomnień… ;> To gra, którą swego czasu polecałem wielu osobom i nawet bezczelnie instalowałem ją na ich kompach i laptopach.  

Kocham tę grę, spędziłem z nią wiele czasu i jest to jedyna gra, z którą od kilkunastu lat się nie rozstaje! Poważnie... mógłbym pisać dużo o niej, o każdym aspekcie. Opowiadać jak zdobywałem bronie, zbroje, jakie przedmioty stworzyłem... Ale nie da się. Muszę zakończyć ten wpis. 



Stare Granie

Zapraszam na pierwszy film:




A pod tym linkiem znajdziecie moje filmy z playlisty "Morrowind Shit Mx" Wspaniałe filmy hahahaha....
 





Można było tutaj latać. Umożliwiały to "poplamione spodnie"



Mój domek i skarby!


sobota, 7 stycznia 2017

The Elder Scrolls II: Daggerfall



Ostatni raz wspominałem o grze The Elder Scrolls II: Daggerfall tutaj na blogu, we wpisie dotyczącym Broken Sword: The Shadow of the Templars z dnia 22.05.2015.
Któregoś razu z Bartem (a jakże!) poszliśmy w odwiedziny do jego kolegi, który pożyczył nam płytę Cd z zestawem kilku gier, z których najbardziej wychwalał Daggerfalla. Kiedy tak mówił nam o tym tytule, włożył rękę w kieszeń i wyciągnął ją umazaną w czekoladzie… Wszyscy się tym zdziwiliśmy, a ja myślałem, że to gówno… ;> ;> ;> Kolega podniósł rękę, powąchał, oznajmił, że to czekolada i zjadł…

Przedostatni raz grę wspominałem u siebie na Photoblogu, we wpisie Pradawne Zwoje! z dnia 14.09.2012. 
O tej grze powiedział mi mój znajomy (wyjął przy tym rękę z kieszeni spodni wymazaną w czekoladzie i zlizał to. Ja... myślałam, ze to gówno...) Z wypiekami na twarzy mówił jak wielki jest świat w grze...  i jak okradał banki???, a później uciekał do innych prowincji przed strażnikami. Następnie dał mi grę na Cd (wersja piracka... na tej samej płycie był Broken Sword 1...ale to inna historia).

Zainstalowałam grę i grałam w nią długo, bardzo długo..., niestety nie można było brać żadnych questów (jakaś taka popsuta wersja gry była)... to wyrzynałam wszystkie potwory. Po jakimś czasie dorwałam wersję, w której można już było robić watek główny i zadania poboczne. Niestety i ta wersja gry miała dużo błędów. Ważne przedmioty raptownie znikały... no wiecie sami... Nie pomagał również ten program do naprawy zwojów... hahahah sejwów. A później nadszedł...

 ...Morrowind!

I w sumie o tym tytule napisałem już wszystko. „Dziękuję! Dooobranoc!” – jak to mawiał James z Metallicy po pierwszym utworze na koncercie. Dowcip! ;>




Ale, że mam troszkę czasu, to powtórzę niektóre kwestie. Gra rpg, The Elder Scrolls II: Daggerfall została stworzona przez Bethesda Softworks w roku 1997. I są ludzie, którzy psioczą na tę firmę, a kojarzą ją jedynie z Falloutów 3 i 4 oraz Skyrima. A jest to firma, która od bardzo dawna trzyma się na rynku i stworzyła bardzo wiele gier ;> 

Prawda jest taka, że kiedy pierwszy raz zagrałem w Daggera nie mogłem brać żadnych zadań, nawet iść głównym wątkiem. Stworzyłem sobie postać Khajiita i "latając" po całej mapie, penetrowałem każdy zakamarek i wyrzynałem wszystkich, którzy mi podskoczyli. Trwało to bardzo długo. Miałem zestaw krasnoludzkiej zbroi i krasnoludzki długi mecz. Pamiętam, że jak wszedłem gdzieś do podziemi, to za każdym razem trudno mi było wyjść z tego cholernego labiryntu. Wkurzałem się na to niemiłosiernie! Chyba nie mogłem dołączyć do żadnych gildii…




Za drugim razem miałem wersję gry, w której brałem normalnie zdania i śmigałem wątek główny. Stworzyłem sobie tym razem cesarskiego… ale nie pamiętam jaką wybrałem profesję. Tym razem brałem wszystkie zdania jakie się dało i pięknie rozwijałem postać. Robiłem również watek główny… i naprawiałem zepsute stany gry. Długo grałem w tę grę, ale nadszedł moment, że mocno się wkurzyłem. W jakimś zamku, w skrzyni, miał czekać na mnie przedmiot… i nie czekał. Gra ostatecznie się popsuła, a ja zniechęcony ją skasowałem. 

Właśnie sobie przypomniałem! Grę tym razem miałem na płycie Cd. Ale żeby ją odpalić trzeba było stworzyć plik wsadowy. Instrukcja była na płycie. Ale ja nie umiałem tego zrobić. Przyszedł Mateusz, brat Barta i w notatniku w ciągu sekundy zrobił „kopiuj – wklej” i stworzył wymagany plik.  Nawet mnie nie wyśmiał… Ale ja robię to teraz za niego! :D  




Umiem robić swoim aparatem mowy dźwięk, który wydają Szkielety w tej grze. O ten o – „yyyyhhyyyhhyhy” ;> 

Pewnego razu, w jakimś domu, zaciąłem się w małym pomieszczeniu. Albo zablokowały mnie drzwi do ściany… lub one same, uniemożliwiając wyjście. Z nerwów zacząłem się miotać po pomieszczeniu, aż w pewnym momencie zauważyłem, że jak odpowiednio podskoczę to zauważę co jest na strychu… Podskakiwałem tak długo… aż wyszedłem przez sufi. Poważnie! 

Grę za darmo, legalnie można pobrać z tego miejsca: https://elderscrolls.bethesda.net/daggerfall/ Być może wrócę kiedyś do niej ;)

To jest gra, która zajmuje szczególne miejsce w moim sercu. Mógłbym wiele o niej pisać. Bardzo lubiłem odwiedzać sklepy i świątynie. To były takie ciepłe i miłe miejsca.

No i ten ogromny świat! Można było kraść pieniądze z banków i uciekać przed wymiarem sprawiedliwości ;>