poniedziałek, 27 lutego 2017

Zdjęcia z Albumu Rodzinnego




Oto dwie karty graficzne, które w pierwszych latach służby należały do mojego przyjaciela Barta. W dawnych czasach włożył on obie do kompa sprawiając, że działały przepięknie.

Następnie jedna z nich trafiła do mnie, bo druga zachorowała na artefakty… Na swojej grałem w Fallouta 3, Wiedźmina i inne gry. 

Cieszyłem się ogromnie jej zdolnościami, ale niestety i jej zaczęły wyskakiwać artefakty… Wówczas nie wiedziałem co się dzieje.  

Zdobyłem  informację o tej przypadłości z Internetu, forumowi specjaliście zalecali w takich przypadkach pieczenie karty w piekarniku. Wypieki możecie podziwiać w tym filmie.



Karta działała mi jeszcze przez pół roku. Później artefakty wyskoczyły znowu.




Płyta Memorex – na niej nagrana jest FIFA 97. To było wielkie rozczarowanie. Poprzednia część tej gry była przepiękna.

The  Neverhood – gra legenda. Przygodówka.

Panzer General II – kolejna gra legenda. Spędziłem z nią wiele godzin.

Płytka ze Zjawą  to Magic: The Gathering.  

Widzimy tutaj też koncert Iron Maiden i jakąś płytkę z CD-Action




Plyty Hawk . Moim zdanien to najgorsze płyty, na których miałem okazję nagrywać... Nigdy nic się nie nagrało :D Mam jeszcze kilka czystych :D 




Nie jestem pewny, ale to jest dyskietka ze sterownikami do mojej pierwszej karty muzycznej... Miałem wówczas Windowsy 3.1... Czy to sterowniki do pierwszej karty muzycznej??!? Chyba tak!




Jedne z pierwszych nagrywarek, które miałem. Niestety nie pamiętam jakie to czasy… Ta na górze bezczelnie zjadał mi płytki, skoro ma takie blizny po walce...




Po koniec zeszłego roku przeprowadzałem się do mieszkania, w którym aktualnie mieszkam. Na zdjęciu sprzęt wszelaki, który zaległ na dnie szuflad mojego biureczka. W sumie to biurko mojej żony… Cóż tu widzimy? Karta muzyczna, kable do telefonów, antenę do wifi, tasiemki i kable do monitorów.



sobota, 25 lutego 2017

Quake (i motywy z Mitologii Cthulhu)

Quake jest tym dla Dooma, czym Doom był dla Wolfensteina.

Przed przystąpieniem do pisania tej notatki musiałem poświęcić kilkadziesiąt minut na uporządkowanie przy pomocy Internetu, książek i podręczników, zapomnianych przeze mnie, eony temu faktów. Pomimo tego, że wspomnienia bywają pokrętne, powracanie do miłych czasów bywa szalenie interesujące. 

Pierwsze, lakoniecznie wzmianki o Quake, znalazłem zapewne w magazynie Secret Service, porozrzucane w recenzjach przeróżnych gier, jak również zasłyszane od niezastąpionych w tamtych czasach kolegów, posiadających komputery. Zdawałem sobie sprawę, że nadchodząca gra ma być czymś wyjątkowym, a to dlatego, że miała być prawdziwie trójwymiarowa. 

Niestety nie wiem, czy to co teraz przeczytaliście w ostatnim akapicie, są to moje prawdziwe wspomnienia, czy może zmyślona legenda, która powstawała w głowie przez te dwadzieścia jeden lat, od roku 1996, w którym gra Quake została stworzona przez ludzi z id Software. 

Przejdźmy do faktów. W numerze 33 Secret Service z marca 1996 roku w dziale „Ze świata” odnaleźć można było krótką informację i trzy nic niemówiące skriny… Nie zrobiły wówczas na mnie żadnego wrażenia. Gra była dla mnie obojętna. Przedstawiona na zdjęciach trójwymiarowość nie satysfakcjonowała mnie.


Ale musiało coś tajemniczego* stać się pomiędzy marcem a sierpniem roku 1996, bo kiedy ujrzałem w kiosku 3 numer magazynu Cd-Action, do którego była dołączona płyta Cd, a na niej demo Quake, widziałem, że muszę dokonać zakupu! Niestety nie wiem, w którym miejscu Lublina nabyłem tę perełkę… Ale jedno jest pewne, trzymając w rękach Cd-Action oraz magazyn PC-Shareware (z dołączoną dyskietką) razem z moim tatą i kumplem, wracałem skądś autobusem do domu) Mogę przysiąc „Na matkę wszystkich gier”, że właśnie teraz poczułem zapach farby drukarskiej Cd-Action. Wspaniałe, mistyczne uczucie…    


Rok 1996 był przełomowy, w wakacje przesiadłem się z konsoli Pegasus na pierwszego kompa – Pentium 75 z 8 megabajtami ramu. (Wyjaśnienie techniczne: 1. Wcześniej grałem na kompie u moich Przyjaciół, braci - Barta i Mateusza. 2. Tak naprawdę miałem procesor Pentium 100, ale ktoś go „skręcił” do 75, dowiedziałem się o tym dopiero kilka lat później. 3. Jako jedyny w boku miałem  w '96 czytnik Cd. 4. Moją pierwszą płytką była ta, załączona do SS 37 (albo któraś z PC World Komputer). Na niej było demo Settlersów II. 5. Miałem prześwietne gry na Pegasusa – „Rządziłem na osiedlu”. 666. Quake działał tylko u mnie!!!)



Akceleratorów nie było. Komp jak na tamte czasy był niby okej, a demo Quake działało mi płynnie. Cóż to było za wspaniałe uczucie, móc strzelać do trójwymiarowych wrogów i patrzeć jak wybuchają ich zbudowane z wielokątów wirtualne ciała, niczym prawdziwej istoty z mięsa i rozlatują się na wszystkie strony , jeszcze długo pozostając na arenie walki… (aż się zasapałem)

Truchło bitmapowych wrogów już nie obracało się wraz z nami, żeby być zawsze z przodu. To była cecha starych gier – Dooma, Heretica, Hexena i innych… W Quake mogliśmy swobodnie okrążyć ciało i móc mu się spokojnie przyglądać. Nie mogliśmy tego zrobić, kiedy przeciwnik był żywy. Szkoda było życia na takie eksperymenty. Chociaż w pierwszych tygodniach gry, kody: god, notarget i impulse 9 były na porządku dziennym. 



I tutaj uważajcie, bo będzie żenująco. W Quake grałem nie używając myszki. Spoglądałem w górę i dół przy pomocy przycisków PageUp i PageDown. Grając w pojedynkę zupełnie mi to nie przeszkadzało. Jednak stosowanie tej średniowiecznej techniki odbiło się na mojej grze w trybie multiplayer, kiedy do mojego bloku, około roku 2001, zostały przeciągnięte kable i stałem się posiadaczem Internetu, a sieć lokalna została okrzyknięta – „Generatorem Ekosystemu Cudownej Krainy”. W tym czasie mieliśmy już pełną, piracką wersję Quake i po sieci łoiliśmy z kumplami w ten tytuł dosyć długo. Fragowali mnie chłopcy koncertowo i dopiero wówczas zacząłem stosować w swojej grze myszkę. 

A w tym roku, pierwszy raz od kilkunastu lat ponownie zagrałem w tryb multiplayer. Moim przeciwnikiem była córka!



Demo zawierało jeden epizod, złożony z 7 map. Na ostatniej o nazwie „e1m7  -  The House of Chthon” musieliśmy stawić czoła samemu, rzucającemu ognistą lawą Diobłowi. Kiedy doszedłem do tego miejsca, zapisałem stan gry, a później, wiele razy ogrywałem tę  mapę. Kiedy przychodzili do mnie znajomi, zawsze prezentowałem im walkę z Piekielną Łachudrą. Do tej postaci powrócimy nieco niżej, kiedy będę omawiać inne zagadnienie.





Pełna gra to 4 epizody, po 7 map w każdym, plus 4 mapy ukryte i możemy je rozgrywać w czterech trybach trudności. Lokacje są świetnie zaprojektowane, rozbudowane i posiadające wiele tajemniczych miejsc do odkrycia. Zwiedzamy miejscówki, które przypominają średniowieczne zamki, katedry (być może coś na kształt kosmicznych baz??!?) oraz piekielne gmachy wzniesione z kamienia. To wszystko okraszone jest teleportami, przełącznikami, windami, zapadniami oraz akwenami i kanałami z wodą, kwasem i ciekłą lawą.

Najbardziej poetycko wspomnieć o wrogach, to powiedzieć, że atakują nas hordy piekielnych potworów. Jest ich w sumie 13 rodzajów  i potrafią strzelać, rzucać granaty, gryźć, siekać pazurami oraz mieczami, ciskać gromami, latać i robić inne rzeczy, które doprowadzają do śmierci. 






Jeżeli ktoś jest fanem (lub zboczeńcem) zombie, to w tej grze mogliśmy zobaczyć je pierwszy raz w pełnym 3d. Prawda, wcześniej spotykaliśmy te istoty chociażby w Alone In the Dark, ale przypominały one te z dzisiejszych produkcji, które są jak mężczyźni, którym w  żyłach płynie lekka kawa i można ich łatwo zabić. W Quake zombiaki to byli prawdziwi skurwęsyni… nie dało się ich łatwo wyeliminować bez odpowiedniej broni czy „Quad Damage”. 



Również i my siejemy śmierć. Mamy do wyboru 8 broni, między innymi siekierę, szotgany, bronie na gwoździe, rakietnicę, granatnik i „rzecz, która ciska piorunami”. 

A teraz wspomnę delikatnie o odgłosach i muzyce. Dźwięki są świetne, ohydne, mięsno-krwiste i kamienno-żelazne. Potworom z paszczęk wydobywają się charczące, bulgoczące i kwilące dźwięki. Zresztą i nam również. Nasza postać głośno przeżywa otrzymywany ból. Wszystko to sprawia wrażenie zepsucia i grozy. Dźwięk granatu, który wystrzelił w naszą stronę Ogr budził u mnie największą panikę. Muzyka stworzona przez Trenta Reznora to już prawdziwa klasyka, a szepty, które słyszymy po zaliczeniu poziomu... Do tej pory je pamiętam. 

To przerażająco trudna gra. Na każdym kroku trzeba uważać, bo wróg czai się wszędzie. Potrafi nawet wyjść ze ściany lub z podłogi, a zapas amunicji szybko się kończy. Trzeba strzelać tylko wtedy, kiedy jesteśmy pewni, że wróg oberwie. Gra ma w sobie tony tłustego, mrocznego klimatu. Miałem kiedyś wielką kolekcję zrzutów ekranu przedstawiającą moja rozgrywkę, zdjęcia istot i miejscówek. Niestety nie zachowały się do dzisiaj.   



O dwóch  oficjalnych dodatkach (Mission Pack 1: Scourge of Armagon i Mission Pack 2: Dissolution of Eternity) pozwólcie, że nie wspomnę. Owszem, grałem w nie, ale nie pamiętam ich dokładnie.  W jednym z nich na końcu bije się smoka. 

A teraz przejdźmy do motywu, który zostawiliśmy przy okazji omawiania Diobła.
Jednym z twórców Quake był Sandy Petersen, który napisał między innymi podręcznik do RPG Zew Cthulhu, a w grze znajdziemy wiele motywów z Mitologii stworzonej przez Lovecrafta i naśladowców. Cthon – znaczy mniej więcej „mieszkaniec spod ziemi”. W tym przypadku chodzi o Cthonian. Są to przedstawiciele Większej Rasy Niezależnej, a zostali wymyśleni przez Briana Lumleya i wystąpili w Cyklu o Tytusie Crow. Dodatkowo nasz  Diobeł ma usta, które można się domyślać otwierają się pionowo. W świecie Mitologii gęba podobnie otwierała się istocie o nazwie Gug („W poszukiwaniu Nieznanego Kadath”)



Końcowa walka w Quake to konfrontacja z Shub-Niggurath! „Ia, Ia! z Shub-Niggurath! Czarna Koza z Lasów z Tysiącem Młodych” (Lovecraft „Szepczący w Ciemności”) Ta postać nigdy nie pojawiła się osobiście w opowiadaniach Lovecrafta, ale bardzo często wspominano ją w magicznych rytuałach i zaklęciach. Symbolizuje płodność… W grze Quake postarała się i spłodziła Tysiące Młodych : ) Chociaż właśnie… to co widzimy w grze, nazwałbym bardziej „kucającym Mrocznym Młodym” 



Również potworzak z gry, na którego wołają Shambler jest inspirowany  Mitologią. Na potwierdzenie przytaczany jest cytat z opowiadania Lovecrafta i Hazel Heald pt: „Horror w Muzeum”: „W ciemnościach w jego stronę sunęła gigantyczna, czarna, odrażająca postać ni to małpy, ni owada. Luźna skóra monstrum zwieszała się wokół, a szczątkowa głowa z martwymi ślepiami kiwała szaleńczo z boku na bok. Stwór miał przednie łapy wyciągnięte na całą długość, szponiaste palce rozcapierzone. Całe jego ciało, pomimo braku jakiegokolwiek wyrazu na pomarszczonym, upiornym obliczu, przepełniała nieskrywana żądza mordu”. W grze to bydle ma białe futerko i przypomina Yeti. 



Kolejnym jest Scrag. Latające „coś”, plujące w nas żółto ropnym śluzem.  Ponoć ma go ilustrować cytat z „Festynu” Lovecrafta, który ukryty jest gdzieś w kodzie gry. Niestety nic więcej o tym powiedzieć nie mogę, a cytat brzmi: 
"Najniższe Jaskinie nie służą zgłębianiu przez oczy, które widzą; cuda ich bowiem są osobliwe i przerażające. Przeklętą jest ziemia, gdzie umarłe myśli żyją w nowych, dziwnych powłokach cielesnych, i złym jest umysł, który nie zawiera się wewnątrz czaszki. Mądrze rzecze Ibn Schacabao, że szczęśliwym jest grób, gdzie nie spoczywa czarownik i szczęśliwe jest nocą miasto, gdzie wszyscy czarownicy zostali spaleni na proch. Stare plotki głoszą, iż dusza zaprzedanego diabłu nie pobiera sił z cmentarnej gliny, ale z tłuszczu i rozkazuje Robakowi, który pożera; aż z gnijących tkanek budzi się nowe, upiorne życie, a ci żyjący pod ziemią modelują je i wypełniają jego puste wnętrze, aż napęcznieje do monstrualnych rozmiarów... Wielkie otwory wykopano w sekrecie w miejscach gdzie wystarczyłyby zwyczajne, istoty zaś, które winny pełzać, nauczyły się stąpać jak ludzie."



Fiend – „skaczą na długich tylnych nogach… para żółtoczerwonych oczu… Coś wielkości małego konia wyskoczyło z szarego półmroku…” – to cytat z „W poszukiwaniu Nieznanego Kadath” charakteryzujący istoty o nazwie Ghast. 



Spawn. Twórcy inspirowali się dwoma istotami z Mitoligii. Pierwszą jest słynny Shoggoth („Był to przerażający, nie do opisania stwór… bezkształtna masa bąbli protoplazmy” – „W górach Szaleństwa”) a drugą Latający Polip („Były tylko na wpół materialne i posiadały umiejętność latania, pomimo braku skrzydeł” – „Cień z poza czasu”) 





Symbole, które wciskamy lub widzimy na portalach również swoim wyglądem przypominają te z Mitologii. Sam srebrny klucz, który musimy zebrać, żeby otwierać drzwi jest ciekawym elementem. Lovecraft napisał opowiadanie, które nazywa się właśnie „Srebrny klucz”. I powiecie, że to żaden motyw, a ja, że tak, bo miałem kiedyś wczesną wersję Quake, w której zbierało się karty dostępu, a nie klucze.

Mamy również w grze mapę e4m8 o nazwie „Bezimienne Miasto” (również tytuł opowiadania Lovecrafta), a także mapę e3m2  -  Lochy Zin. To miejsce z opowiadania „W poszukiwaniu Nieznanego Kadath”. Lokacja e4m3 nazwana jest „Swiątynią Starszych Bogów”. Normalnie znajduje się ona w Krainie Snów, w mieście Ulthar.  Najwyższym Kapłanem w tej świątyni jest Atal… Pierwsza mapa, proszę bardzo – Kompleks Bram Snów. Dobrze, dosyć z tymi nawiązaniami… 

Zapraszam do obejrzenia filmu:








* - myśle, że nie było tutaj tajemnicy, a cały świat, redaktorzy czasopism nakręcali się bardzo na tę grę.



sobota, 11 lutego 2017

Choplifter

Ten wpis wiąże się ściśle z poprzednim, o moich wakacyjnych przygodach eony temu, kiedy to zagrałem w swoje pierwsze gry komputerowe.  (Skriny będą z różnych kompów, bo nie wiem na czym grałem ;) …)



Kolejną grą po Chuckie Egg był Choplifter… Przez wiele lat nie wiedziałem jak się ta gra nazywała. Nieodgadniony tytuł męczył mnie co jakiś czas i byłem pewny, że nigdy go już nie poznam, aż… No nie uwierzycie! Ale nazwę tej gry przeczytałem dopiero w tym miesiącu (albo poprzednim) w magazynie Pixel… Żeby mieć stuprocentową pewność, że oto odkryłem dawno zapomniany „skarb”, szybko zszedłem z łóżka, na którym czytałem "gazecię"* i nie szukając ciapów i ubrań ;) pobiegłem odpalić kompa. Dlaczego nie skorzystałem z przeglądarki w telefonie? Nigdy się tego nie dowiem. 

Wracając do wakacji. Proszę Państwa, gra Choplifter (1982 rok) bardzo mi się podobała. Jakie to było zręcznościowe cudeńko. Latało się białym helikopterkiem, strzelało do wrogich pojazdów na ziemi i w powietrzu, a przede wszystkim trzeba było wylądować i zabrać na pokład malutkie ludziki. Jakie to było wówczas dla mnie atrakcyjne… ratowanie ludzi w czasie wymiany ognia! Ten helikopter tak ładnie latał na boki, kiedy był zwrócony do nas przodem… Do tej pory to pamiętam. A teraz pozwólcie, że sobie pooglądam filmy na yt. 

Ach! Jeszcze chwilkę! :D 



Kiedyś byłem bardzo bliski poznania tytułu tej gry. Na Pegasusie było coś podobnego, ale jestem stuprocentowo pewny, że nie nazywało się to Choplifter… Grę miałem od kumpla, dał mi ją na kilka godzin. Pamiętam, że mój tatko przyglądał się jak grałem i słuchał opowieści o podobnej grze, którą widziałem dawno temu. Być może jej nazwa była z chińska… czy coś w tym stylu i dlatego pozostała dla mnie tajemnicą. Bo jak teraz patrzę, to mógłby być Choplifter III. Latało się helikopterem w dżungli i ratowało maluuuutkie ludziki. 



Dobra! Sprawa z tą grą załatwiona. Kumple brata szybko zawinęli sprzęt do siebie. Ja przestałem oglądać i grać w gry, ale to nie był wcale koniec. Mój brejdak chodził do nich i łoili po nocach, a potem opowiadał mi w co grali.

Pamiętam taką sytuację. Wyszedłem z bratem której ciemnej nocy polować na nietoperze. Poooocichutku, na paluszkach, przedostaliśmy się przez ulice i przykucnęliśmy obok domu sąsiadów. Byliśmy zaopatrzeni w latarki, którymi mieliśmy świecić w nietoperze. Miało to spowodować, że zostaną oślepione i roztrzaskają się o ściany domów. Nigdy się to nam na cale szczęście nie udało, ale to co usłyszałem od brata, nie mieściło mi się w głowie. Fabuły gier były przeróżne. Niektóre były o piratach, w innych chodziło się po lochach walcząc ze straszydłami. No mnóóóstwo historii. Sami wiecie, jakie to kiedyś gry były.  




* Gazecię to jest to samo co Anię, Grażynię lub Basię...