Sprawa z tą kultową grą, ale nie dla
mnie, wygląda następująco. Wyszła ona w 2001 roku, zrobili ją
ludzie (czy też Niemcy) z Piranha Bytes, ale na dzień premiery nie
miałem do niej dostępu. A kiedy już ją zdobyliśmy z Bartem,
mieliśmy o niej tylko takie pojęcie, że to trudna produkcja i
można zginąć od ataku szczura.
Szybko przestaliśmy w nią grać, bo nie wiedzieliśmy jak atakować. No kto by pomyślał, że trzeba Ctrl używać w czasie ataku i... chyba każdej innej czynności? Z wielką radością wróciliśmy do Morrowinda, o Gothicu zapominając na długie lata. Potem miałem z grą styczność przez chwilę, przez przypadek, tak samo jak z drugą częścią, aż do 30 maja 2018, kiedy to przeszedłem opisywaną dzisiaj grę.
Nie ukrywam, na początku zmuszałem
się do grania w Gothica, wiedząc doskonale, dlaczego wówczas
wybraliśmy trzecią część Pradawnych Zwojów. Ale odkryłem jak się
atakuje...
Morrowind był o wiele bardziej
plastyczny. Można było walczyć na początku gry (odskoki, ataki,
rzucanie czarów nawet) z trudnym przeciwnikiem i po dłuższym czasie
go powalić, w Gothicu... No cóż. Nie podnosząc umiejętności np.
walka mieczem dwuręcznym czy atrybutów, nie dało się pokonać
trudniejszego przeciwnika. Było się na siłę! - za mało silnym. A
przynajmniej ja nie umiałem pokonać cięższych wrogów. Ale nawet
jak już dopakowałeś postać to czasami walka odbywała się tak,
że nic we wroga nie trafiłeś i za chwilę byłeś martwy. Po
load, sytuacja się odwracała i Ty byłeś zwycięzcą.
Postać rozwijamy co poziom, dostając
punkty umiejętności, za które plus pieniążki (ruda) rozwijamy
statystyki u nauczycieli. Na początku trudno się zdecydować co
wybrać. Chyba wziąłem oporządzenie zwłok potworów.
Z tego co pamiętam, nie płaciłem za
ochronę w Starym Obozie, a chaty npc okradałem na potęgę. Żeby otworzyć zamek
trzeba było manipulować wytrychem przy pomocy strzałek – lewo,
prawo... Odpowiednia kombinacja otwierała zamkniętą skrzynię czy
też drzwi, a jeżeli się pomyliliśmy, wytrych się łamał i
musieliśmy zaczynać od początku. Dużo spędziłem czasu przy
load/save i zapisywaniu na kartce kolejnych kombinacji.
Kiedy usłyszałem o Śniącym,
wiedziałem, że automatycznie dołączę do Bractwa na Bagnach. No
przecież ten Śniący to Cthulhu! Prawda? Tak wówczas myślałem i zastanawiałem się w jaki sposób będzie nas chciał wszystkich przechytrzyć.
Przy wystarczającej ilości ziela można było nawiązać kontakt ze
Śniącym – tak mówiono na grze, ale ja tego nie doświadczyłem.
Do pełnego wyzdrowienia odpoczywaliśmy
w łóżku i była też opcja czekania np. "Do wieczora..." lub kolejnego
ranka. "Yyyy... kolejny dzień i znowu to samo."
W czasie rozmów mogliśmy się pytać
o konkretnych ludzi. Niby nic, a jednak zapamiętałem ten motyw i
wydawał mi się pozytywny.
Gdzieś tak w 1/4 przejścia gry
postanowiłem pobiegać po mapie. Zrobiłem "triczek" (zeskoczyłem ze
skały o ile się nie mylę) i znalazłem się na terytorium Orków.
Po pewnym czasie zaczęły mnie one gonić, a do pomocy miały wielkie wilki. Uciekałem do
bramy prowadzącej na teren Orków, przy której stało dwóch
wojowników ze Starego Obozu. Wiecie, o którą mi chodzi? Myślałem,
że mnie obronią, a może i sami przy okazji umrą, ale okazało
się, że tłukli mnie wspólnie z Orkami. A kiedy padłem, wszyscy
się zgodnie rozeszli... Zostałem bezczelnie oszukany!
Wrzód ze Starego Obozu pozdrawia
Czytelników tego bloga i mówi, że przyjdzie dzisiaj się z Wami
spotkać.
Przyjmowałem każde zlecenie dla
punktów umiejętności i kolejnych poziomów. Tych zadań pobocznych jest troszkę.
Trzeba podbijać do osób, które mają imiona. Czasami trzeba coś
dla nich zrobić.
Pomimo zamkniętego terenu jest on duży,
poziomy rozgrywają się też po ziemią oraz wchodzimy na górki i co
jakiś czas natrafiamy na interesujące rzeczy. Nie wydaje mi się, że
się nudziłem. Ale nuda pojawiła się, kiedy trzeba biegać
z jednego końca mapy na drugi (od obozu do obozu) w celu zaliczenia
(zieeew!) zadań. Później są runy, dzięki którym można się
teleportować do centrum konkretnego obozu.
Żeby mieć jako takie rozeznanie
w naszych działaniach czytamy dziennik, w którym zapisywane są najważniejsze rzeczy.
Gra oferuje zbieranie się roślinek,
wyrób własnych mieczydeł, czytanie książek, noszenie tysięcy
butelek z eliksirami i kilka innych rzeczy, których już nie
pamiętam lub nigdy ich nie robiłem.
No, ale to sterowanie... Fatalna
sprawa!
Grę skończyłem osiągając 32 poziom
jako Strażnik Świątynny. Miałem 154 punty siły i 619 puntów
życia. Byłem mistrzem w broniach jednoręcznych i dwuręcznych,
potrafiłem się skradać, otwierać zamki, kraść i nieobca była
mi akrobatyka. Mój krąg magii był na poziomie 4. A nawet
postrzelałem chwilę z łuku.
Główna broń to miecz – Uriziel, a pancerz to
Starożytna Zbroja Magiczna. Na klacie dyndał mi Amulet kamiennej
skóry, a na palcach lśniły dwa pierścienie siły.
Nasz bohater to nie Wy tylko
Bezimienny... O jejku jej! Nazywany jest w Polsce "Bezi"...
Bezi.
Bezi jest opryszkiem, który trafia do kolonii karnej na wyspie Khorinis, którą otacza nieprzekraczalna bariera. Ale chyba ten akapit nie jest nikomu do niczego potrzebny.
Bezi jest opryszkiem, który trafia do kolonii karnej na wyspie Khorinis, którą otacza nieprzekraczalna bariera. Ale chyba ten akapit nie jest nikomu do niczego potrzebny.
Do kolejnej części może kiedyś przysiądę...
Podsumowanie wideo:
Aktualizacja 02.06. 2020
Na blogu Trzynastego Schronu zrobiłem takie wpis:
Na blogu Trzynastego Schronu zrobiłem takie wpis:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz