wtorek, 12 września 2017

Double Dragon II: The Revenge



Nie samym kompem człowiek żył  w dzieciństwie… Ale bez gier żyć nie można było! ;> 

Jeszcze przed rokiem 1996  miałem w domu piękną maszynę do grania - Pegasusa. Historia jej kupna jest wielce emocjonująca i przedstawię ją kiedy indziej… 

Double Dragon II: The Revenge uważam za jedną z lepszych gier na Pegasusa. Jest to najprościej mówiąc, chodzona bijatyka, zrobiona przez Technōs Japan w 1988 roku. Wcielamy się dwóch braci - Billy'ego i Jimmy'ego Lee. Fabuła? Chyba chodzi o ratowanie dziewczyny… 


Grę miałem na kartridżu, na którym były jeszcze… (W sumie nie pamiętam… A zaraza!) Tytuł sprawia ogromną radość, kiedy gra się na dwóch żywych graczy. Na Pegasusie większość tytułów ogrywałem z bratem Darkiem. To były piękne czasy! Najczęściej siadaliśmy przed tv po szkole, kiedy jeszcze rodziców nie było w domu. Z zimie zdarzało się nawet, że nie zdejmowaliśmy kurtek, a o jakimkolwiek posiłku nawet nie myśleliśmy. Bo niby po co?





Z Double Dragona II pamiętam bardzo wiele rzeczy. Pierwszą jest muzyka, która towarzyszyła włączaniu gry. Przypominam sobie, że plansze, po których się poruszaliśmy były mocno zróżnicowane, „wielopiętrowe”, kolorowe oraz bardzo często zaskakujące (jak walka w helikopterze! - można było wyrzucać z niego wrogów!) Przeciwników było kilka rodzajów i każdego z nich nazwaliśmy ksywkami. Był „pies” na którego wołaliśmy Arnold, byli skurczybyki w białych koszulach (Eleganciki), jakieś palanty z dwoma kijami, panienki z kulami na łańcuchach. Niektórzy wrogowie używali broni – pałek, noży, wspomnianych wyżej kuli na łańcuchach, granatów lub dynamitów.   

Doskonale pamiętam motyw, że nie mogliśmy przejść pewnego miejsca w tej grze. W 4 planszy przeskakuje się pomiędzy dwoma ruchomymi taśmami. Po drugiej stronie są zamknięte drzwi i trzeba do nich podejść i nacisnąć na padzie przycisk w górę… Wówczas same się otwierają. 

Długo zajęło nam odkrycie tej elementarnej sprawy. Ale gdy tylko znaleźliśmy się w nowej planszy, gra ponownie nabrała rumieńców.






Napiszę coś o ciosach. Wspaniały jest atak z wyskoku z kolana! Przeciwnicy lecieli na pół te le wi zooo ra! :D Można było standardowo praskać rękami i nogami, łapać przeciwników za łby i obijać im twarze z kolana i przerzucać za siebie. W stylu Mortal Kombat rąbaliśmy hakiem w podbródek.

To była dobra gra. Z Bartem też w nią graliśmy… oraz z moim starym kumplem Marcinem i jego bratem Pawłem, którzy chyba też mieli Pegasusa??!? 

Aż muszę sobie w nią zagrać na jakimś emulatorze.

I właśnie ją przeszedłem. Tak! Na jednego gracza! Ale przypominam sobie, że na końcu, kiedy grałem z bratem, był jakiś taki inny boss. 




Sprawdziłem na yt – rzeczywiście był, ale żeby do niego dotrzeć, trzeba było wybrać najtrudniejszy poziom. No nic… Ale na poziomie Wojownik grę przeszedłem w kilkanaście minut :D 

Super sprawa wrócić na chwilę do dzieciństwa. 


2 komentarze:

  1. Znam to uczucie, sama czasem podłączam pada do PC i wracam do tytułów które teraz uważane są za niebyłe

    OdpowiedzUsuń
  2. Grałem w tą gierkę, dawno temu jednak wciąż wspominam znakomicie. Będe musiał sobie na dniach odtworzyć historię :)

    OdpowiedzUsuń