Kiedy byłem małym chłopcem, uwielbiałem samoloty wojskowe. Mówiłem wówczas, że interesuje się lotnictwem. Lotnictwem – to brzmiało dumnie. Mówiąc szczerze, to nawet troszeczkę, jak na dziecięcego amatora, znałem się na tym temacie. Czyli niby co? – zapytacie. Ano znałem „marki” samolotów ;> i orientowałem się w nazwach uzbrojenia.
Miałem kilka własnych, kolorowych albumów poświęconych lotnictwu, oraz często odwiedzałem biblioteki, szkolną oraz osiedlową, żeby wypożyczyć coś nowego. Kiedyś chciałem być pilotem. A po obejrzeniu filmu „Top Gun”… to było szaleństwo. Do tej pory lubię pooglądać na jutubie jak te maszyny latają.
Ale dopiero u Barta, jak nie trudno się domyślić, zasiadłem za sterami prawdziwej, wojskowej maszyny w grze F-15 Strike Eagle II. Gra jak mówią źródła, została stworzona przez Sida Meiera i firmę MicroProse w roku 1989. Żeby nie było wątpliwości, to nie był symulator, a gra zręcznościowa… ale w tamtym momencie ten fakt się dla mnie nie liczył.
Na początku wybieraliśmy poziom trudności, a chwilę później miejsce, w którym chcemy wykonywać misje. Obok tablicy, na której były wyświetlane te opcje, stał żołnierz z poważną miną i za pomocą długopisu wskazywał nasze wybory. Czułem się jak w prawdziwej sali odpraw.
Mieliśmy do wyboru misje w Libii, Zatoce Perskiej, Wietnamie i Środkowym Wschodzie. Chwilę później siedzieliśmy już w kokpicie samolotu i mogliśmy spoglądać na przyrządy. W jednym okienku była mapka terenu, drugie okienko było radarem, a w trzecim oglądaliśmy obiekt, który namierzaliśmy. Był też wskaźnik prędkości. Startowaliśmy z lotnisk naziemnych oraz lotniskowców. Włączało się dopalacze i hop… w górę. Obowiązkowo przełączałem zawsze kamerę na widok na samolot, żeby zobaczyć jak płynnie startuje.
Grafika był w grze piękna – wektorowa! Lataliśmy nad różnokolorowym terenem. Rozróżnialiśmy pola uprawne, góry i różne instalacje. Latało się świetnie. Wrogów dopadało się bez skrupułów i posyłając w ich stronę rakietę, następowała eliminacja! Sam moment uderzenia rakiety i wybuch był bardzo ekscytujący. Na pc speakerze brzmiało to dosyć kiepsko, ale na karcie muzycznej był to piękny, głęboki dźwięk, który jeszcze długo brzmiał w naszych uszach. Mogliśmy patrzeć jak samolot wroga powoli, paląc się, spada i uderza o ziemię. Wspaniale! Nalot na instalacje naziemne również dostarczał wielu radości. Czułem się jak prawdziwy, poważny pilot! A lądowanie na lotnisku… no to już jest nie do opisania. To trzeba przeżyć samemu!
Po skończonej misji pojawiała się mapa, na której można było prześledzić nasz lot i wszystkie nasze działania. Fajny motyw.
W grze był tryb kariery. Zdobywaliśmy punkty i medale za wykonane misje. Tych najlepszych medali niestety nigdy nie zdobyłem…
Smutnym ekranem był natomiast ten, kiedy obwieszczano, że zginęliśmy…
Pamiętam dokładnie jak łoiłem w ten tytuł i nawet gdzie stał komp u Barta w domu. Dużo godzin wylatałem. Jeszcze później, już na swoim kompie bawiłem się w pilota.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz